W 2003 roku Kinga zdobyła swój pierwszy ośmiotysięcznik – Czo Oju. Dziś ma ich na swoim koncie dziewięć. Jest też pierwszą Polką na Dhaulagiri, Manaslu i Kanczendzondze. To kobieta, która zna swoje granice i do wszystkiego dochodzi konsekwencją oraz pracą. O to, jak wygląda jej życie i w jaki sposób osiąga równowagę pyta Agnieszka Mazur-Puchała.
Agnieszka Mazur-Puchała, Onet: Jak to się stało, że zostałaś himalaistką?
Kinga Baranowska: Himalaizm zrodził się dość późno w mojej głowie. Przez wiele lat zastanawiałam się, co chcę robić, próbując różnych rzeczy. Kiedy po raz pierwszy pojawiłam się w naszych polskich górach poczułam, że to jest miejsce w którym bardzo dobrze się czuję, unoszę się jak na skrzydłach. Stopniowo zaczęłam je poznawać wędrując po nich, a także robiąc kolejne kursy wspinaczkowe. I tak było przez lata. Poznałam różne góry na świecie, jednocześnie też pracowałam w firmie, aż doszłam do takiego momentu, kiedy stwierdziłam, że chcę coś wybrać. Wybrać dlatego, gdyż miałam poczucie, że robiąc kilka rzeczy naraz, żadnej z nich nie wykonuję dobrze. Postawiłam na góry, choć nie ukrywam, na początku bardzo się tego obawiałam, ale mimo wszystko postanowiłam zaryzykować i małymi krokami sprawdzić, jak to jest.
W 2003 roku zdobyłaś Czo Oju. Co czułaś na szczycie?
To był pierwszy ośmiotysięcznik, więc było też sporo obaw przed wyjściem na szczyt. Nie wiedziałam, jak to będzie. Na szczycie starałam się pamiętać o naszej zasadzie: szczyt to dopiero połowa drogi. Niemniej jednak pamiętam widok ze szczytu Czo Oju – panoramę Everestu od chińskiej strony.
Jak twoje ciało i umysł reagują na Himalaje? To tylko adrenalina, pełna mobilizacja i gotowość do walki czy czujesz też spokój, wyciszenie i równowagę?
Myślę, że te wszystkie komponenty się pojawiają. Jest czas na mobilizację – szczególnie podczas ataku szczytowego oraz sytuacji wymagających skupienia, sytuacji trudnych albo kryzysowych, ale jest też, a być może jest tego dużo więcej – czas na harmonię, po prostu bycie. Takie tu i teraz. Pełne równowagi i przyjmowania tego, co jest.
Czy góry pomagają oczyścić umysł i zapomnieć o problemach dnia codziennego?
Z pewnością pomagają spojrzeć na wiele spraw z innej perspektywy. I w tym sensie zaczyna się jakby wszystko „układać” – rzeczy ważne są ważne, rzeczy mniej istotne też wskakują na swoje miejsce. Natomiast niespecjalnie identyfikuję się ze słowem: „zapomnieć”. Bo to tak, jakbym chciała zamieść ten problem pod dywan, a nie go rozwiązać. Moim zdaniem trudno jest „zapomnieć” o problemach w sensie – uciec od nich. Jeśli z takim nastawieniem jadę w góry, to raczej dopadną mnie one prędzej czy później. Dla mnie lepszym wariantem jest pojechanie w góry z rozwiązanymi problemami i w jak najlepszej harmonii.
Miałaś dwa podejścia do K2 (w 2010 i 2011 roku) i nie udało ci się go zdobyć. Co wtedy czułaś?
Akceptowałam to. Oczywiście same "wycofy" były trudne – po raz kolejny następowało załamanie pogody (w tych sezonach żaden zespół na świecie nie wszedł na K2 od strony pakistańskiej). Jednakże na obu tych wyprawach miałam poczucie, że zrobiłam wszystko, co mogłam zrobić. Co więcej – chyba najwięcej się tu nauczyłam, jeśli chodzi o samodzielność wspinania się na wysokim ośmiotysięczniku, bo sami chociażby zakładaliśmy liny poręczowe w trudnych miejscach. Tak więc dla mnie osobiście – duża szkoła i duża też pokora. Podczas tej wyprawy zginął też mój kolega ze Szwecji.
W twoim życiu na pewno są sytuacje, kiedy się boisz, masz poczucie, że coś się nie uda, przestajesz w siebie wierzyć. Zdradzisz, co najczęściej wytrąca cię z równowagi?
Chyba nauczyłam się to akceptować. Właśnie to, że mogę sobie z czymś nie poradzić. Myślę, że to duża umiejętność powiedzieć: nie wiem, nie umiem, z tym sobie nie radzę, a teraz czuję się słaba. I to też jest ok, bo przecież jestem, i taka, i taka. Dlatego też nie wiem, czy coś mnie wytrąca z równowagi jakoś bardzo mocno. Oczywiście boję się niektórych rzeczy, mam tremę, nie wiem jak mi pójdzie, ale wtedy powtarzam sobie: ok, zrób to, co umiesz i zrób to dobrze. Małymi krokami. A potem zobacz, co z tym baniem się dzieje. Zazwyczaj już tego nie ma i idę dalej.
A kiedy szykujesz się do zdobycia kolejnego szczytu? Nie pojawiają się myśli, że nie dasz sobie rady?Przed każdą wyprawą zadaję sobie dużo pytań i staram się na nie uczciwie odpowiedzieć. Czy jestem dobrze przygotowana, czy chcę tam pojechać w tej chwili, czy to mi nie zaburzy innych rzeczy, które w tej chwili robię w swoim życiu, czy mam ogromną motywację, by tam pojechać, jak bym się czuła z porażką – czy próbowałabym jeszcze raz, czy by mnie to zniechęciło? Te i inne pytania w pewien sposób przygotowują mnie do różnych sytuacji, powodują, że nie muszę już ich sobie zadawać tam na miejscu. W górach mogę już zacząć działać. Staram się pojechać na wyprawę z jak największą harmonią wewnętrzną, to bardzo mi pomaga. Zdarzyło mi się kilka razy, że zmieniłam plany, gdyż uznałam, że do tego akurat szczytu jeszcze nie jestem gotowa i wybierałam na przykład łatwiejszy cel.
Ile czasu w ciągu roku spędzasz w górach? Czy himalaizm zabiera ci dużą część życia?
Obecnie niezbyt dużo, bo skupiam się też na innych aspektach mojego życia. Na życiu prywatnym oraz na pracy zawodowej. Podjęłam też studia podyplomowe, które również wierzę, że pomogą mi lepiej wykonywać swoją pracę.
Śmiało można powiedzieć, że żyjesz w harmonii ze sobą. Kiedy i w jaki sposób do tego doszłaś? Jakie to uczucie?
Myślę, że to będzie trwało całe życie, ta droga. W pewnym sensie można by to przyrównać do tego, że życie „płynie”, co wcale nie oznacza, że jest łatwiej. Ale raczej, że jest się na dobrej drodze. A na jaki życiowy szczyt mnie to zaprowadzi? To się pewnie okaże.
Jaki jest twój magiczny sposób na życie w równowadze? Co możesz doradzić kobietom, które nie wiedzą, jak ją osiągnąć?
Chyba nie umiem tego. Po pierwsze myślę, że nie ma jednego „magicznego” sposobu, a po drugie nie chciałabym doradzać, bo mój sposób wcale nie musi być dobry dla kogoś innego. Mi z pewnością pomogło lepsze poznanie siebie, choć zdaję sobie sprawę, że jeszcze wiele przede mną - robienie tych rzeczy, które są dla mnie i dla moich bliskich dobre oraz pewna konsekwencja w podążaniu tą drogą.
A wewnętrzny krytyk? Jak kobiety, które słyszą w głowie głosik, że na pewno im się nie uda mogą przezwyciężyć strach i zwątpienie?
W naszym środowisku mówi się, że żeby się wspinać, trzeba się wspinać. Nie można bez praktyki, bez wykonania pierwszego ruchu się tego nauczyć. Można mieć oczywiście doktorat ze wspinania, ale jeśli się tego nie spróbuje, to nadal nie umiemy się wspinać. Tak więc trzeba zrobić ten krok, czy to ze swoim strachem i zwątpieniem, czy bez niego, ale trzeba go zrobić. Czyli jest to mój akt woli, decyzja. A potem wytrwale go powtarzać. Tylko tyle i aż tyle.
Źródło: ONET.PL
Agnieszka Mazur-Puchała, Onet: Jak to się stało, że zostałaś himalaistką?
Kinga Baranowska: Himalaizm zrodził się dość późno w mojej głowie. Przez wiele lat zastanawiałam się, co chcę robić, próbując różnych rzeczy. Kiedy po raz pierwszy pojawiłam się w naszych polskich górach poczułam, że to jest miejsce w którym bardzo dobrze się czuję, unoszę się jak na skrzydłach. Stopniowo zaczęłam je poznawać wędrując po nich, a także robiąc kolejne kursy wspinaczkowe. I tak było przez lata. Poznałam różne góry na świecie, jednocześnie też pracowałam w firmie, aż doszłam do takiego momentu, kiedy stwierdziłam, że chcę coś wybrać. Wybrać dlatego, gdyż miałam poczucie, że robiąc kilka rzeczy naraz, żadnej z nich nie wykonuję dobrze. Postawiłam na góry, choć nie ukrywam, na początku bardzo się tego obawiałam, ale mimo wszystko postanowiłam zaryzykować i małymi krokami sprawdzić, jak to jest.
W 2003 roku zdobyłaś Czo Oju. Co czułaś na szczycie?
To był pierwszy ośmiotysięcznik, więc było też sporo obaw przed wyjściem na szczyt. Nie wiedziałam, jak to będzie. Na szczycie starałam się pamiętać o naszej zasadzie: szczyt to dopiero połowa drogi. Niemniej jednak pamiętam widok ze szczytu Czo Oju – panoramę Everestu od chińskiej strony.
Jak twoje ciało i umysł reagują na Himalaje? To tylko adrenalina, pełna mobilizacja i gotowość do walki czy czujesz też spokój, wyciszenie i równowagę?
Myślę, że te wszystkie komponenty się pojawiają. Jest czas na mobilizację – szczególnie podczas ataku szczytowego oraz sytuacji wymagających skupienia, sytuacji trudnych albo kryzysowych, ale jest też, a być może jest tego dużo więcej – czas na harmonię, po prostu bycie. Takie tu i teraz. Pełne równowagi i przyjmowania tego, co jest.
Czy góry pomagają oczyścić umysł i zapomnieć o problemach dnia codziennego?
Z pewnością pomagają spojrzeć na wiele spraw z innej perspektywy. I w tym sensie zaczyna się jakby wszystko „układać” – rzeczy ważne są ważne, rzeczy mniej istotne też wskakują na swoje miejsce. Natomiast niespecjalnie identyfikuję się ze słowem: „zapomnieć”. Bo to tak, jakbym chciała zamieść ten problem pod dywan, a nie go rozwiązać. Moim zdaniem trudno jest „zapomnieć” o problemach w sensie – uciec od nich. Jeśli z takim nastawieniem jadę w góry, to raczej dopadną mnie one prędzej czy później. Dla mnie lepszym wariantem jest pojechanie w góry z rozwiązanymi problemami i w jak najlepszej harmonii.
Miałaś dwa podejścia do K2 (w 2010 i 2011 roku) i nie udało ci się go zdobyć. Co wtedy czułaś?
Akceptowałam to. Oczywiście same "wycofy" były trudne – po raz kolejny następowało załamanie pogody (w tych sezonach żaden zespół na świecie nie wszedł na K2 od strony pakistańskiej). Jednakże na obu tych wyprawach miałam poczucie, że zrobiłam wszystko, co mogłam zrobić. Co więcej – chyba najwięcej się tu nauczyłam, jeśli chodzi o samodzielność wspinania się na wysokim ośmiotysięczniku, bo sami chociażby zakładaliśmy liny poręczowe w trudnych miejscach. Tak więc dla mnie osobiście – duża szkoła i duża też pokora. Podczas tej wyprawy zginął też mój kolega ze Szwecji.
W twoim życiu na pewno są sytuacje, kiedy się boisz, masz poczucie, że coś się nie uda, przestajesz w siebie wierzyć. Zdradzisz, co najczęściej wytrąca cię z równowagi?
Chyba nauczyłam się to akceptować. Właśnie to, że mogę sobie z czymś nie poradzić. Myślę, że to duża umiejętność powiedzieć: nie wiem, nie umiem, z tym sobie nie radzę, a teraz czuję się słaba. I to też jest ok, bo przecież jestem, i taka, i taka. Dlatego też nie wiem, czy coś mnie wytrąca z równowagi jakoś bardzo mocno. Oczywiście boję się niektórych rzeczy, mam tremę, nie wiem jak mi pójdzie, ale wtedy powtarzam sobie: ok, zrób to, co umiesz i zrób to dobrze. Małymi krokami. A potem zobacz, co z tym baniem się dzieje. Zazwyczaj już tego nie ma i idę dalej.
A kiedy szykujesz się do zdobycia kolejnego szczytu? Nie pojawiają się myśli, że nie dasz sobie rady?Przed każdą wyprawą zadaję sobie dużo pytań i staram się na nie uczciwie odpowiedzieć. Czy jestem dobrze przygotowana, czy chcę tam pojechać w tej chwili, czy to mi nie zaburzy innych rzeczy, które w tej chwili robię w swoim życiu, czy mam ogromną motywację, by tam pojechać, jak bym się czuła z porażką – czy próbowałabym jeszcze raz, czy by mnie to zniechęciło? Te i inne pytania w pewien sposób przygotowują mnie do różnych sytuacji, powodują, że nie muszę już ich sobie zadawać tam na miejscu. W górach mogę już zacząć działać. Staram się pojechać na wyprawę z jak największą harmonią wewnętrzną, to bardzo mi pomaga. Zdarzyło mi się kilka razy, że zmieniłam plany, gdyż uznałam, że do tego akurat szczytu jeszcze nie jestem gotowa i wybierałam na przykład łatwiejszy cel.
Ile czasu w ciągu roku spędzasz w górach? Czy himalaizm zabiera ci dużą część życia?
Obecnie niezbyt dużo, bo skupiam się też na innych aspektach mojego życia. Na życiu prywatnym oraz na pracy zawodowej. Podjęłam też studia podyplomowe, które również wierzę, że pomogą mi lepiej wykonywać swoją pracę.
Śmiało można powiedzieć, że żyjesz w harmonii ze sobą. Kiedy i w jaki sposób do tego doszłaś? Jakie to uczucie?
Myślę, że to będzie trwało całe życie, ta droga. W pewnym sensie można by to przyrównać do tego, że życie „płynie”, co wcale nie oznacza, że jest łatwiej. Ale raczej, że jest się na dobrej drodze. A na jaki życiowy szczyt mnie to zaprowadzi? To się pewnie okaże.
Jaki jest twój magiczny sposób na życie w równowadze? Co możesz doradzić kobietom, które nie wiedzą, jak ją osiągnąć?
Chyba nie umiem tego. Po pierwsze myślę, że nie ma jednego „magicznego” sposobu, a po drugie nie chciałabym doradzać, bo mój sposób wcale nie musi być dobry dla kogoś innego. Mi z pewnością pomogło lepsze poznanie siebie, choć zdaję sobie sprawę, że jeszcze wiele przede mną - robienie tych rzeczy, które są dla mnie i dla moich bliskich dobre oraz pewna konsekwencja w podążaniu tą drogą.
A wewnętrzny krytyk? Jak kobiety, które słyszą w głowie głosik, że na pewno im się nie uda mogą przezwyciężyć strach i zwątpienie?
W naszym środowisku mówi się, że żeby się wspinać, trzeba się wspinać. Nie można bez praktyki, bez wykonania pierwszego ruchu się tego nauczyć. Można mieć oczywiście doktorat ze wspinania, ale jeśli się tego nie spróbuje, to nadal nie umiemy się wspinać. Tak więc trzeba zrobić ten krok, czy to ze swoim strachem i zwątpieniem, czy bez niego, ale trzeba go zrobić. Czyli jest to mój akt woli, decyzja. A potem wytrwale go powtarzać. Tylko tyle i aż tyle.
Źródło: ONET.PL