Jak można określić człowieka, który zdobył Koronę Himalajów, wspiął się na dwa 8000-ki zimą w stylu alpejskim, otworzył dwie nowe drogi – na Cho Oyu i Broad Peak, wszedł na wszystkie 7000-ki byłego ZSRR w ciągu 42 dni (uzyskując tym samym tytuł Śnieżnej Pantery), był rekordzistą w biegu na Elbrus (3 h 55 min 58 s) – a to tylko najważniejsze z dokonań... Wypada przy tym wspomnieć, że chcąc być bliżej gór, mieć lepsze możliwości w ich zdobywaniu – Denis Urubko podjął decyzję zdawać by się mogło karkołomną w swym życiu – zdecydował się przenieść na stałe z Rosji do Kazachstanu, a nawet wstąpić pomimo wszelkich przeciwności do armii, kontynuując karierę w wojskowym klubie sportowym... Ostatnim sukcesem jest oczywiście pierwsze zimowe wejście, wraz z Simone Moro i Cory’m Richardsem, na Gasherbrum II.
Denis – wielki szacun - Я снимаю шляпу!
Dziękuję za dobre słowo! Wczoraj oglądaliśmy wywiad z Cory’m na waszej stronie – wygląda nieźle. Wyprawa zbliża się do końca. Zatem... trzymamy kciuki za naszych przyjaciół z Polski i życzymy Arturowi z ekipą wszystkiego dobrego! Jestem bardzo szczęśliwy, że mogę napisać kilka słów po trudnej i niebezpiecznej przygodzie!
Mam zatem kilka pytań: Co stanowi o twojej sile w zimie? Jakie są twoje mocne strony?
Wybacz, ale nie uważam się za „mocnego” w zimie – jestem tylko cierpliwy. Według mnie najsilniejsze przewagi w zimie pokazują Polacy, jak dobrze pamiętam wrażenia z zimowej wyprawy na K2. Na przykład, nie byłem w stanie pracować tak ciężko jak Krzysztof Wielicki, czy Maciek Pawlikowski. Mnie życie nauczyło znosić wszelkie jego złe strony i... dążyć do osiągnięcia celu. Jeśli muszę odpowiedzieć na pytanie: po pierwsze trening. Dużo i ciężko. Wytrzymałość na zmęczenie i trudności podczas półtora-dwumiesięcznych przygotowań do wyprawy. Następnie, wytrzymałość na zimno i wszelkie inne uroki wysokogórskiej wspinaczki w zimie. Swoją drogą, Wielicki też ma taką samą cechę – cierpliwość... Mam nadzieję, że polski zespół na Broad Peak jest z takiej samej gliny ulepiony. Jeszcze raz życzę szczęścia Arturowi, Marcinowi, Darkowi, Jackowi i wszystkim pozostałym!
Jaka jest różnica pomiędzy wyprawami na GII i Makalu? Która wyprawa była łatwiejsza? :)
Nie mogę powiedzieć czy Makalu, czy Gasherbrum był łatwiejszy. Jest różnica. W Himalajach było mniej śniegu na stokach, niż w Karakorum – ale za to wiatr jest niesamowity! Boże, co za wiatr! Makalu jest o prawie pół kilometra wyższy, a przy takich wysokościach jest to ważne. Skalista część przed szczytem Makalu była bardzo trudna... Ogólnie możemy powiedzieć, że na Gasherbrumie bardziej skomplikowana i niebezpieczna była dolna cześć – a na „czarnym gigancie” (Makalu - przyp. red.) wierzchołek.
Moim zdaniem, słusznie można zauważyć podobieństwa – zwłaszcza w naszej pracy – w oparciu o doświadczenia z wcześniejszych wypraw zimowych i wysokogórskich. Być może to odegrało kluczową rolę w sukcesie. Udało nam się zaaklimatyzować na podobnych zasadach – do wysokości 5500 metrów na sąsiednich pasmach górskich. Na Makalu i Gasherbrumie pracowaliśmy w niższych partiach, oczekując na decydujący atak „va bank”. W bazie był dobrze dobrany zespół lokalsów – kucharz Tzakat z Mingma w Nepalu i Sejdżhan z Hasan w Pakistanie. Ponadto dostęp do internetu pozwalał na „bycie w domu” – nie byłem zmęczony samotnością i mogłem zajmować się sprawami życia codziennego. Najważniejsze jednak, że byłem z Simone – moim drugiem za którym gotowy jestem iść gdziekolwiek i kiedykolwiek.
Osiągnęliście szczyt dość gładko i szybko, ale zejście było iście epickie. Czy spodziewaliście się problemów podczas powrotu?
Tak samo było na Cho Oyu. Góra wyssała z nas wszystkie siły... ale nie zabiła chęci życia. Przy zejściu nie mięliśmy problemów – raczej przeszkody. Przewidywalne przeszkody. Byliśmy gotowi na nie, byliśmy cierpliwi, zbieraliśmy siły... i widzieliśmy cel – powrócić. Wiedzieliśmy, że po ataku szczytowym nadejdzie załamanie pogody. Wiedzieliśmy, że droga powyżej obozu II nie jest zaporęczowana. Poniżej zaś obozu I była oznaczona traserami. Wiedzieliśmy... Ogólnie rzecz biorąc, zejście było znane. Po prostu - taka jest zima!
Wiadomość o tym, że przysypała cię lawina była dramatyczna!
Lawina była przewidywalna w tak trudnych warunkach. W zimie szczeliny lodowcowe otwierają się i rozciągają się nieomal od stoku Gasherbruma V. Nasza mała wyprawa po prostu nie miała siły, czasu i środków, aby utorować drogę przez środek i byliśmy zmuszeni do przechodzenia pod niebezpiecznymi serakami. Przez co byłem przygotowany na lawinę. No i jak partnerzy zaczęli krzyczeć, że schodzi – bez oglądania się zacząłem biec za nimi. Kiedy mnie przykryło – zaczałem się szamotać, wygrzebywać... Chociaż, co mogłem zrobić wobec takiego żywiołu?! Byłem gotowy na śmierć. Dość się zdziwiłem, że się mogę się ruszać i oddychać. Wszystko było pokryte śniegiem, który w mgnieniu oka zaczął zamarzać. Moja świadomość była na początku przytłumiona... a po kilku minutach zacząłem ją jednak tracić. Cory był przysypany do ramion. Simone na nasze szczęście był wolny. To on nas odkopał.
Myślisz już o następnych wyzwaniach?
Bardzo miło jest mieć w świadomości, że najbliższe miesiące spędzę poza górami... A w planach – wiosna w ciepłych skałach. Lato już z drużyną CSKA Kazachstanu – w centralnym Tien Szanie – uczyć młodzież i samemu też się przygotowywać.
Wielki dzięki za tych parę słów.
Dzięki za zainteresowanie. Pozdrowienia od Cory’ego, który się tu kręci w pobliżu. Powodzenia!
Rozmawiał: Tomasz Mazur
Źródło: goryonline.com
Dziękuję za dobre słowo! Wczoraj oglądaliśmy wywiad z Cory’m na waszej stronie – wygląda nieźle. Wyprawa zbliża się do końca. Zatem... trzymamy kciuki za naszych przyjaciół z Polski i życzymy Arturowi z ekipą wszystkiego dobrego! Jestem bardzo szczęśliwy, że mogę napisać kilka słów po trudnej i niebezpiecznej przygodzie!
Mam zatem kilka pytań: Co stanowi o twojej sile w zimie? Jakie są twoje mocne strony?
Wybacz, ale nie uważam się za „mocnego” w zimie – jestem tylko cierpliwy. Według mnie najsilniejsze przewagi w zimie pokazują Polacy, jak dobrze pamiętam wrażenia z zimowej wyprawy na K2. Na przykład, nie byłem w stanie pracować tak ciężko jak Krzysztof Wielicki, czy Maciek Pawlikowski. Mnie życie nauczyło znosić wszelkie jego złe strony i... dążyć do osiągnięcia celu. Jeśli muszę odpowiedzieć na pytanie: po pierwsze trening. Dużo i ciężko. Wytrzymałość na zmęczenie i trudności podczas półtora-dwumiesięcznych przygotowań do wyprawy. Następnie, wytrzymałość na zimno i wszelkie inne uroki wysokogórskiej wspinaczki w zimie. Swoją drogą, Wielicki też ma taką samą cechę – cierpliwość... Mam nadzieję, że polski zespół na Broad Peak jest z takiej samej gliny ulepiony. Jeszcze raz życzę szczęścia Arturowi, Marcinowi, Darkowi, Jackowi i wszystkim pozostałym!
Jaka jest różnica pomiędzy wyprawami na GII i Makalu? Która wyprawa była łatwiejsza? :)
Nie mogę powiedzieć czy Makalu, czy Gasherbrum był łatwiejszy. Jest różnica. W Himalajach było mniej śniegu na stokach, niż w Karakorum – ale za to wiatr jest niesamowity! Boże, co za wiatr! Makalu jest o prawie pół kilometra wyższy, a przy takich wysokościach jest to ważne. Skalista część przed szczytem Makalu była bardzo trudna... Ogólnie możemy powiedzieć, że na Gasherbrumie bardziej skomplikowana i niebezpieczna była dolna cześć – a na „czarnym gigancie” (Makalu - przyp. red.) wierzchołek.
Moim zdaniem, słusznie można zauważyć podobieństwa – zwłaszcza w naszej pracy – w oparciu o doświadczenia z wcześniejszych wypraw zimowych i wysokogórskich. Być może to odegrało kluczową rolę w sukcesie. Udało nam się zaaklimatyzować na podobnych zasadach – do wysokości 5500 metrów na sąsiednich pasmach górskich. Na Makalu i Gasherbrumie pracowaliśmy w niższych partiach, oczekując na decydujący atak „va bank”. W bazie był dobrze dobrany zespół lokalsów – kucharz Tzakat z Mingma w Nepalu i Sejdżhan z Hasan w Pakistanie. Ponadto dostęp do internetu pozwalał na „bycie w domu” – nie byłem zmęczony samotnością i mogłem zajmować się sprawami życia codziennego. Najważniejsze jednak, że byłem z Simone – moim drugiem za którym gotowy jestem iść gdziekolwiek i kiedykolwiek.
Osiągnęliście szczyt dość gładko i szybko, ale zejście było iście epickie. Czy spodziewaliście się problemów podczas powrotu?
Tak samo było na Cho Oyu. Góra wyssała z nas wszystkie siły... ale nie zabiła chęci życia. Przy zejściu nie mięliśmy problemów – raczej przeszkody. Przewidywalne przeszkody. Byliśmy gotowi na nie, byliśmy cierpliwi, zbieraliśmy siły... i widzieliśmy cel – powrócić. Wiedzieliśmy, że po ataku szczytowym nadejdzie załamanie pogody. Wiedzieliśmy, że droga powyżej obozu II nie jest zaporęczowana. Poniżej zaś obozu I była oznaczona traserami. Wiedzieliśmy... Ogólnie rzecz biorąc, zejście było znane. Po prostu - taka jest zima!
Wiadomość o tym, że przysypała cię lawina była dramatyczna!
Lawina była przewidywalna w tak trudnych warunkach. W zimie szczeliny lodowcowe otwierają się i rozciągają się nieomal od stoku Gasherbruma V. Nasza mała wyprawa po prostu nie miała siły, czasu i środków, aby utorować drogę przez środek i byliśmy zmuszeni do przechodzenia pod niebezpiecznymi serakami. Przez co byłem przygotowany na lawinę. No i jak partnerzy zaczęli krzyczeć, że schodzi – bez oglądania się zacząłem biec za nimi. Kiedy mnie przykryło – zaczałem się szamotać, wygrzebywać... Chociaż, co mogłem zrobić wobec takiego żywiołu?! Byłem gotowy na śmierć. Dość się zdziwiłem, że się mogę się ruszać i oddychać. Wszystko było pokryte śniegiem, który w mgnieniu oka zaczął zamarzać. Moja świadomość była na początku przytłumiona... a po kilku minutach zacząłem ją jednak tracić. Cory był przysypany do ramion. Simone na nasze szczęście był wolny. To on nas odkopał.
Myślisz już o następnych wyzwaniach?
Bardzo miło jest mieć w świadomości, że najbliższe miesiące spędzę poza górami... A w planach – wiosna w ciepłych skałach. Lato już z drużyną CSKA Kazachstanu – w centralnym Tien Szanie – uczyć młodzież i samemu też się przygotowywać.
Wielki dzięki za tych parę słów.
Dzięki za zainteresowanie. Pozdrowienia od Cory’ego, który się tu kręci w pobliżu. Powodzenia!
Rozmawiał: Tomasz Mazur
Źródło: goryonline.com
DENIS URUBKO: Żyję tu i teraz
Z DENISEM URUBKO rozmawia Anna Krempaszanka
Patrząc na jego osiągnięcia w Himalajach aż trudno uwierzyć, że nie jest Polakiem. Bo, jak wiadomo, zdobywanie ośmiotysięczników zimą to polska specjalność. Jako pierwszy człowiek zimą wspiął się na szczyt Makalu (z Simone Moro) i Gasherbrum II (z Simone Moro i Corym Richardsem). - Jestem chory na góry – mówi DENIS URUBKO w ekskluzywnym wywiadzie dla portalu Zakopane dla Ciebie i zdradza, na jaką górę „choruje” obecnie najbardziej. |
Mówi także, dlaczego dzięki Krzysztofowi Wielickiemu poznał smak igrzysk olimpijskich, rozmawia o trudnym temacie Broad Peaku i możliwym powrocie zimą pod K2. Bo choć obiecał żonie, że nigdy nie będzie jeździł na motorze i nie pojedzie już zimą pod K2, to wygląda na to, że kolejnemu zaproszeniu Krzysztofa Wielickiego nie odmówi.
Denis, mam nadzieję, że wybaczysz, jeśli zacznę naszą rozmowę od Broad Peaku. Ta sprawa budzi teraz w Polsce duże emocje. Opublikowano właśnie raport o polskiej zimowej wyprawie na Broad Peak. Raport jest dość krytyczny, głównie wobec Adama Bieleckiego. Zarzucono mu, że postąpił niezgodnie z etyką wspinaczkową. Pojawiają się opinie, że był wystarczająco silny, by pomóc innym wspinaczom. Jakie twoim zdaniem są szanse na ratunek zimą na wysokości ośmiu tysięcy metrów?
Muszę przyznać, że nie czytałem tego raportu, ale oczywiście słyszałem o sprawie Broad Peaku. Wszystko jest możliwe, ale nikt nie wie, jaką cenę przyjdzie za to zapłacić. Poza Adamem Bieleckim i Arturem Małkiem nikogo z nas tam nie było. Nikt z nas nie wie, w jakiej kondycji był Adam i nie wiadomo, co by się stało, gdyby Adam poczekał na tych ludzi (Macieja Berbekę i Tomasza Kowalskiego - AK) i im pomógł lub oni pomogli jemu. W tym rodzaju aktywności wysokogórskiej nie ma prawa, przepisów, nie jest powiedziane, co my musimy zrobić.
Podczas Przeglądu Filmów Górskich w Lądku Zdroju widzowie mogli obejrzeć „Pura vida”. To film o heroicznej akcji, podczas której wspinacze z wielu krajów (między innymi ty i Polak, doktor Robert Szymczak) próbują uratować Iňakiego Ochoa de Olza. Czy uważasz, że każdy powinien zachować się jak bohater na dużej wysokości?
Dla mnie to była nie tyle heroiczna akcja, ile akcja nieudana (Iňaki zmarł na wysokości 7400 m - AK). Naszą jedyną motywacją była chęć pomocy przyjacielowi. To budujące, że po tym wszystkim ludzie pomyśleli o naszym bohaterstwie. Mówiąc o Broad Peaku, musimy być bardzo delikatni. Nie jesteśmy prawnikami, nie mamy prawa mówić ostrych słów o Adamie Bieleckim. Maciek nie był już taki młody i nie był tak silny jak Adam Bielecki. Adam to prawdziwa maszyna do pracy w górach na olbrzymich wysokościach. Maciek musiałby być o wiele lepiej przygotowany, by wspinać się na tym samym poziomie co Adam.
Kiedy jesteś z kimś w zespole, nie ma możliwości, by czekać, nie ma możliwości, że ktoś wykona za ciebie twoją pracę. Gdybym, na przykład, nie był tak silny jak Adam Bielecki, przemyślałbym wiele razem wyjazd z nim na wyprawę. To byłby pewien rodzaj egoizmu z mojej strony, gdybym pojechał z Adamem. Miałem w życiu podobną sytuację jak Adam Bielecki, więc wiem, jak się teraz czuje, wiem co dzieje się na dużej wysokości z człowiekiem. Gdybym ja był w takiej sytuacji, jaka zaszła podczas zejścia z Broad Peaku, też nie mógłbym pomóc Maćkowi i Tomkowi. Myślę, że czekanie na nich w niebezpiecznym miejscu nie byłoby dobrym pomysłem.
Pamiętam sytuację, jaka przydarzyła mi się podczas zimowego wejścia na Szczyt Lenina (7134 m). Pamir, styl alpejski, sześcioro ludzi, dwoje zostało w niższym obozie, bo byli chorzy, ja i trzech gości poszliśmy do góry. Byłem pierwszy i ci goście powiedzieli: „Denis, jesteś dużo silniejszy, spróbuj zdobyć szczyt i może my po prostu pomożemy ci w zejściu”. Zdobyłem szczyt i schodząc spotkałem ich jakieś 400 metrów od szczytu. Powiedzieli mi: „Denis, my też spróbujemy wejść na szczyt. Poczekaj tu na nas”.
Wiedziałem, że jeśli postoję choćby piętnaście minut, to zamarznę, mogę odmrozić sobie palce u rąk czy nóg. Odpowiedziałem więc: „Wybaczcie, ale nie. Jeśli zdecydujecie się iść na szczyt, ja będę sam kontynuował zejście”. Jeden z tej trójki zginął. Opisuję to w mojej książce. Może to był mój duży błąd. Można jednak też uznać, że to oni zachowali się egoistycznie kontynuując drogę do góry, a ja mimo to powinienem na nich poczekać. Tylko ze wówczas mógłbym sam zginąć. Zrobiłem więc to samo co Adam Bielecki.
Odłóżmy na bok pytania o Broad Peak. Chciałabym porozmawiać o twojej karierze. Co dało ci wspinanie z ludźmi z zachodniej Europy, na przykład z Simone Moro, czy z polskimi wspinaczami?
Co mi dało? Mówi się, że rosyjska szkoła wspinaczkowa jest inna od - powiedzmy przykładowo – polskiej. Przede wszystkim jestem bardzo dumny z tego, że tak silna społeczność i tak mocne osoby zdecydowały, że jestem dla nich godnym partnerem. Polska szkoła wspinania jest słynna, ma bardzo duże tradycje. Kiedy Krzysztof Wielicki zaprosił mnie na zimową wyprawę, było to jak zaproszenie na igrzyska olimpijskie.
Mam dużo szacunku dla wspinaczy z Zachodu, ponieważ lubią dzielić się swoim doświadczeniem i wolnością. W Rosji i Kazachstanie, w byłych krajach ZSRR nie mogłem zorganizować ekspedycji w Himalaje czy Alpy, żeby zrobić coś więcej niż wspinać się w kółko w rosyjskich górach (choć oczywiście są one też olbrzymie i interesujące).
Byłeś członkiem polskiej zimowej wyprawy na K2 (2003/2004). Gdyby była taka możliwość, zdecydowałbyś się raz jeszcze pojechać zimą z Polakami na „Górę gór”?
Niełatwo mi odpowiedzieć, nikt mnie wcześniej o to nie pytał, muszę bardzo uważnie dobierać słowa. Nie chciałbym dołączyć do rosyjskiej zimowej ekspedycji zimowej, ponieważ to zupełnie inny styl alpinizmu, inna organizacja. Chciałbym jednak dołączyć do polskiej wyprawy. Zawsze po wyprawach z zachodnimi wspinaczami robię krok do przodu, pojawia się nowa opcja na przyszłość. Z ekspedycją rosyjską czy kazachską czuję, że zatrzymałem się, że nie rozwijam się. Może to zależy od relacji wewnątrz zespołu (polskiego – AK), jest więcej wolności, nie ma takiego nacisku na przywództwo. Każdy czuje się jak twórca, jak artysta, a nie jak wojownik. W zespole rosyjskim czy kazachskim czuję się jak wojownik, w zachodnim - jak twórca, jak członek grupy artystów.
Słyszałam, że zmieniłeś obywatelstwo, teraz teraz masz rosyjski paszport. Jaki był powód tej decyzji?
W Kazachstanie nie mam nic, naprawdę nic. Spakowałem komputer i wyjechałem. Pracowałem w armii osiemnaście lat i powiedzieli mi: „Denis, nie potrzebujemy cię.” Straciłem pracę. Nie miałem nic, ani mieszkania, ani pieniędzy. Pomyślałem: „Rodzice są w Rosji, żona i córka mieszkają w Rosji, co mam robić w Kazachstanie?”. No i dlatego jestem w Rosji. W Polsce gdy wyjdziesz na ulicę, jak tutaj, w Lądku czy w Krakowie, widzę że outdoor to styl życia. Ludzie chodzą ubrani w kurtki z goretexu, z plecakami, w butach trekkingowych. W Kazachstanie to byłaby niezwykła sytuacja, tam ludzie wiedzą bardzo mało o alpinizmie.
Oczywiście, mam paru przyjaciół, którzy mnie szanują, piszą do mnie, ale to tak niewiele w porównaniu do Polski, do Włoch, do innych krajów, także do Rosji. Postanowiłem wyjechać z Kazachstanu. Jeśli jakiś człowiek wydobywa ropę z ziemi, to gdzie będzie pracował? W Polsce (gdzie nie ma ropy) czy w Norwegii (gdzie jest dużo ropy)? Oczywiście, że pojedzie do Norwegii. Więc zdecydowałem: w Kazachstanie moja kariera jest skończona. Byłem patriotą, zakochałem się w tym kraju, w ludziach, ale poczułem, że jestem sam i zdecydowałem, że coś muszę z tym zrobić. Postanowiłem pojechać do Rosji. Tam więcej ludzi interesuje się górami, jest lepsza współpraca z zachodnimi krajami.
Myślę, że masz w sobie coś z Jerzego Kukuczki, ponieważ kiedy on jechał w góry wysokie, zawsze była w tym jakaś nowość, coś odkrywczego – styl alpejski w Himalajach, nowa droga na ośmiotysięczniku czy zimowe wejście. Dlatego zastanawiam się, jaki będzie twój kolejny cel, być może już tej zimy…
Tej zimy chcę spróbować czegoś nowego dla mnie, ale to dość zwyczajna sprawa dla zachodnich wspinaczy: spróbuję wspinać się w Alpach na początku zimy. Będę przygotowywał się w październiku i listopadzie we Włoszech, w listopadzie i grudniu spróbuję zrobić parę wejść w Alpach, a później będę przygotowywał się do mojego wiosennego projektu. Nie chcę jechać tej zimy do Pakistanu, ponieważ jest tam zagrożenie terrorystyczne. Za bardzo się go boję, by ryzykować. Nie chcę, by terroryści przyszli do bazy i mnie zabili.
W Zakopanem, podczas Spotkań z Filmem Górskim, Simone Moro powiedział, że będzie próbował zachęcić cię do swojej wyprawy na Nanga Parbat. Pojechałbyś z nim?
Mówiono mi, że Simone to zadeklarował. Byłem przygotowany, by powiedzieć, że nie pojadę. Tydzień temu mieliśmy rozmowę i powiedziałem mu: „Jeśli postanowisz jechać, by zrobić wejście w Pakistanie, ja nie chcę tego robić”. Uszanował moją decyzję, rozumie mnie. Zasugerowałem mu, by zmienić cel – pojechać do Nepalu i spróbować wspiąć się zimą na Mount Everest bez tlenu. To także interesujący cel, ale Simone jest bardzo zaangażowany w projekt z Nanga Parbat. Nie chcę podzielić losu moich przyjaciół zabitych przez terrorystów w bazie pod Nanga Parbat (pod koniec czerwca zamachowcy zabili 11 osób – AK). Zamordowano trzech moich przyjaciół: Litwina Ernestasa i dwóch Ukraińców. Wolę zostać w domu.
Przygotowuję wiosenny projekt, ponieważ najbardziej lubię projekty, które zakładają styl alpejski, nową drogę, bez dodatkowego tlenu. Na Broad Peak, Manaslu, Cho Oyu i Lhotse wszedłem nowymi drogami. Więc chciałbym zrobić znowu coś takiego. Prawdopodobnie wybiorę się na Kangchendzöngę. To zależy jednak od wielu czynników. Na Kangchendzöndze już byłem, ale bardzo chciałbym spróbować wejścia w stylu alpejskim.
Zanim zostałeś alpinistą, byłeś aktorem. Czy w alpinizmie, w himalaizmie jest miejsce na sztukę?
Sztuka jest zawsze obecna w naszym życiu. Jeśli robisz coś nowego, coś w czym jest artyzm – to sztuka. Mam porównanie – na przykład wyobraź sobie malarza, który studiuje wiele lat, uczy się, jak malować martwą naturę, pejzaże, ale nagle przychodzi mu do głowy pewna idea i pod wpływem tej wizji robi coś nowego, coś czego nikt przed nim nie zrobił. To jest artyzm. Kiedy tworzysz sztukę, nie robisz tego po to, aby zarobić, tego nie da się wycenić. Wyobraź sobie aktora, muzyka. Oczywiście, grają w restauracjach, występują na scenie, aby dostać pensję, ale jeśli robisz coś nie tylko dla pieniędzy – to artyzm.
Ja zdobywałem doświadczenie przez dziesięć, dwadzieścia lat i potem naszła mnie myśl, jak zrobić nową, niebezpieczną drogę. I w pięć tygodni ją robię. To jak z artystą, który uczy się w szkole, zdobywa doświadczenie i maluje jeden, dwa obrazy, które zachwycą każdego. Malarz odwołuje się do prac Rafaela, Van Gogha. Kiedy ja robię nową drogę w stylu alpejskim, czerpię z doświadczeń innych ludzi, bo jestem członkiem społeczności. To nazywam artyzmem w alpinizmie.
Zacząłeś swoją karierę od udziału w dużych wojskowych ekspedycjach, ale wspinałeś się też solo. Gdzie tkwi klucz do sukcesu podczas wyprawy? W doborze zespołu, może w taktyce?
Był taki słynny francuski wspinacz Gaston Rébuffat. Pojechał na wyprawę na Annapurnę z Mauricem Herzogiem jako kierownikiem wyprawy. Gaston Rébuffat był częścią zespołu, bardzo mocny technicznie, niezwykle silny w skałach. Twierdził, że podstawą jego bezpieczeństwa są jego wysokie umiejętności techniczne.
To samo możemy powiedzieć o jakimkolwiek alpinistycznym projekcie. Musimy być solidnie przygotowani, musimy wszystko dobrze zorganizować. Ale by odnieść sukces, samo bezpieczeństwo nie wystarczy. Odnieść sukces to wejść na szczyt, a wejść na szczyt to coś więcej. Nie zależy tylko od przygotowań, zależy od wielu szczegółów, choćby od relacji w zespole, od wielu czynników, których nie jesteś w stanie kontrolować.
Chciałabym zapytać cię o wiosenne wydarzenia na Mount Evereście. Byłeś na wyprawie z Aleksiejem Bołotowem, a Simone Moro z Uelim Steckiem. Zastanawiam się, czemu nie wybraliście się tam razem. Tworzycie taki „dream team”, wiele razy jeździliście w dwójkowym zespole na wyprawy. Dlaczego nie pojechaliście razem na Everest?
Simone chciał zrobić trawers z Uelim Steckiem. Chcieli zrobić amerykańską drogę, potem zejść normalną drogą, pójść moją drogą na Lhotse i zrobić trawers, ale to robienie wariantów dróg, które już zrobiono. Ja chciałem zrobić coś zupełnie nowego, własnego - to tak jak zrobić zupełnie nowy kubek, a nie używać tego, który już istnieje. Simone nie zależało tak bardzo na nowej drodze, mnie bardzo – chciałem zrobić nową drogę na Evereście i dlatego wybrałem się tam z Aleksiejem Bołotowem.
Jaki był dla ciebie najtrudniejszy moment w górach? Kiedy myślałeś, że już po tobie? W swojej książce piszesz o ciężkich chwilach na Broad Peaku.
Rzeczywiście, na Broad Peaku było ciężko... Simone kiedyś zapytał: „Denis, gdybyś miał kilkoro dzieci, które kochałbyś bardziej – chłopca czy dziewczynkę?”. Wiadomo, że kocha się wszystkie swoje dzieci i tak też jest z górami, z drogami, z wejściami, które zrobiłem. Było wiele trudnych sytuacji w życiu, choć większość zdarzyła się nie w górach. A co do gór – to chyba lawina na Abay Peak.
Straciłem wszystko, byłem w obcym dla mnie wtedy kraju, w Kazachstanie, na początku mojej kariery, czułem że straciłem wszystko, że nie ma przede mną przyszłości. Kiedy poczułem, że straciłem przyszłość, był to najgorszy moment w życiu. Były też inne, nie tak złe sytuacje, na przykład na Cho Oyu, kiedy z Borysem uświadomiliśmy sobie, że umrzemy, nie było innej możliwości. Byliśmy na to przygotowani, myślałem, że nie ma dla nas przyszłości, że musimy umrzeć. Próbowaliśmy schodzić, to jednak nie była najgorsza sytuacja. Zdecydowaliśmy się zapłacić najwyższą cenę za nasz cel, za nasze marzenie, mieliśmy umrzeć za nasze marzenie, tak zdecydowaliśmy.
Myślisz czasem o alpinistycznej emeryturze?
Właściwie to o tym nie myślałem. Jestem zbyt skupiony na moich górskich projektach. Jestem chory na góry. Może to źle. Myślę o tym, by pisać, ale właściwie to robię, piszę artykuły, teraz wydałem książkę. Byłem też trenerem dobrego zespołu młodych wspinaczy...Żyję teraz i tutaj, patrząc ci w oczy.
Denis, dziękuję, że poświęciłeś mi swój czas.
Dziękuję ci także.
DENIS URUBKO jest współautorem pierwszych zimowych wejść na Makalu i Gasherbrum II. Bez użycia butli z tlenem skompletował Koronę Himalajów i Karakorum. Tytuł Śnieżnej Pantery, przyznawany zdobywcom pięciu siedmiotysięczników położonych na terenie byłego ZSRR, zdobył w 42 dni. Na Broad Peak, Manaslu i Cho Oyu wszedł nowymi drogami.
(em)
Źródło: zakopanedlaciebie.pl
Denis, mam nadzieję, że wybaczysz, jeśli zacznę naszą rozmowę od Broad Peaku. Ta sprawa budzi teraz w Polsce duże emocje. Opublikowano właśnie raport o polskiej zimowej wyprawie na Broad Peak. Raport jest dość krytyczny, głównie wobec Adama Bieleckiego. Zarzucono mu, że postąpił niezgodnie z etyką wspinaczkową. Pojawiają się opinie, że był wystarczająco silny, by pomóc innym wspinaczom. Jakie twoim zdaniem są szanse na ratunek zimą na wysokości ośmiu tysięcy metrów?
Muszę przyznać, że nie czytałem tego raportu, ale oczywiście słyszałem o sprawie Broad Peaku. Wszystko jest możliwe, ale nikt nie wie, jaką cenę przyjdzie za to zapłacić. Poza Adamem Bieleckim i Arturem Małkiem nikogo z nas tam nie było. Nikt z nas nie wie, w jakiej kondycji był Adam i nie wiadomo, co by się stało, gdyby Adam poczekał na tych ludzi (Macieja Berbekę i Tomasza Kowalskiego - AK) i im pomógł lub oni pomogli jemu. W tym rodzaju aktywności wysokogórskiej nie ma prawa, przepisów, nie jest powiedziane, co my musimy zrobić.
Podczas Przeglądu Filmów Górskich w Lądku Zdroju widzowie mogli obejrzeć „Pura vida”. To film o heroicznej akcji, podczas której wspinacze z wielu krajów (między innymi ty i Polak, doktor Robert Szymczak) próbują uratować Iňakiego Ochoa de Olza. Czy uważasz, że każdy powinien zachować się jak bohater na dużej wysokości?
Dla mnie to była nie tyle heroiczna akcja, ile akcja nieudana (Iňaki zmarł na wysokości 7400 m - AK). Naszą jedyną motywacją była chęć pomocy przyjacielowi. To budujące, że po tym wszystkim ludzie pomyśleli o naszym bohaterstwie. Mówiąc o Broad Peaku, musimy być bardzo delikatni. Nie jesteśmy prawnikami, nie mamy prawa mówić ostrych słów o Adamie Bieleckim. Maciek nie był już taki młody i nie był tak silny jak Adam Bielecki. Adam to prawdziwa maszyna do pracy w górach na olbrzymich wysokościach. Maciek musiałby być o wiele lepiej przygotowany, by wspinać się na tym samym poziomie co Adam.
Kiedy jesteś z kimś w zespole, nie ma możliwości, by czekać, nie ma możliwości, że ktoś wykona za ciebie twoją pracę. Gdybym, na przykład, nie był tak silny jak Adam Bielecki, przemyślałbym wiele razem wyjazd z nim na wyprawę. To byłby pewien rodzaj egoizmu z mojej strony, gdybym pojechał z Adamem. Miałem w życiu podobną sytuację jak Adam Bielecki, więc wiem, jak się teraz czuje, wiem co dzieje się na dużej wysokości z człowiekiem. Gdybym ja był w takiej sytuacji, jaka zaszła podczas zejścia z Broad Peaku, też nie mógłbym pomóc Maćkowi i Tomkowi. Myślę, że czekanie na nich w niebezpiecznym miejscu nie byłoby dobrym pomysłem.
Pamiętam sytuację, jaka przydarzyła mi się podczas zimowego wejścia na Szczyt Lenina (7134 m). Pamir, styl alpejski, sześcioro ludzi, dwoje zostało w niższym obozie, bo byli chorzy, ja i trzech gości poszliśmy do góry. Byłem pierwszy i ci goście powiedzieli: „Denis, jesteś dużo silniejszy, spróbuj zdobyć szczyt i może my po prostu pomożemy ci w zejściu”. Zdobyłem szczyt i schodząc spotkałem ich jakieś 400 metrów od szczytu. Powiedzieli mi: „Denis, my też spróbujemy wejść na szczyt. Poczekaj tu na nas”.
Wiedziałem, że jeśli postoję choćby piętnaście minut, to zamarznę, mogę odmrozić sobie palce u rąk czy nóg. Odpowiedziałem więc: „Wybaczcie, ale nie. Jeśli zdecydujecie się iść na szczyt, ja będę sam kontynuował zejście”. Jeden z tej trójki zginął. Opisuję to w mojej książce. Może to był mój duży błąd. Można jednak też uznać, że to oni zachowali się egoistycznie kontynuując drogę do góry, a ja mimo to powinienem na nich poczekać. Tylko ze wówczas mógłbym sam zginąć. Zrobiłem więc to samo co Adam Bielecki.
Odłóżmy na bok pytania o Broad Peak. Chciałabym porozmawiać o twojej karierze. Co dało ci wspinanie z ludźmi z zachodniej Europy, na przykład z Simone Moro, czy z polskimi wspinaczami?
Co mi dało? Mówi się, że rosyjska szkoła wspinaczkowa jest inna od - powiedzmy przykładowo – polskiej. Przede wszystkim jestem bardzo dumny z tego, że tak silna społeczność i tak mocne osoby zdecydowały, że jestem dla nich godnym partnerem. Polska szkoła wspinania jest słynna, ma bardzo duże tradycje. Kiedy Krzysztof Wielicki zaprosił mnie na zimową wyprawę, było to jak zaproszenie na igrzyska olimpijskie.
Mam dużo szacunku dla wspinaczy z Zachodu, ponieważ lubią dzielić się swoim doświadczeniem i wolnością. W Rosji i Kazachstanie, w byłych krajach ZSRR nie mogłem zorganizować ekspedycji w Himalaje czy Alpy, żeby zrobić coś więcej niż wspinać się w kółko w rosyjskich górach (choć oczywiście są one też olbrzymie i interesujące).
Byłeś członkiem polskiej zimowej wyprawy na K2 (2003/2004). Gdyby była taka możliwość, zdecydowałbyś się raz jeszcze pojechać zimą z Polakami na „Górę gór”?
Niełatwo mi odpowiedzieć, nikt mnie wcześniej o to nie pytał, muszę bardzo uważnie dobierać słowa. Nie chciałbym dołączyć do rosyjskiej zimowej ekspedycji zimowej, ponieważ to zupełnie inny styl alpinizmu, inna organizacja. Chciałbym jednak dołączyć do polskiej wyprawy. Zawsze po wyprawach z zachodnimi wspinaczami robię krok do przodu, pojawia się nowa opcja na przyszłość. Z ekspedycją rosyjską czy kazachską czuję, że zatrzymałem się, że nie rozwijam się. Może to zależy od relacji wewnątrz zespołu (polskiego – AK), jest więcej wolności, nie ma takiego nacisku na przywództwo. Każdy czuje się jak twórca, jak artysta, a nie jak wojownik. W zespole rosyjskim czy kazachskim czuję się jak wojownik, w zachodnim - jak twórca, jak członek grupy artystów.
Słyszałam, że zmieniłeś obywatelstwo, teraz teraz masz rosyjski paszport. Jaki był powód tej decyzji?
W Kazachstanie nie mam nic, naprawdę nic. Spakowałem komputer i wyjechałem. Pracowałem w armii osiemnaście lat i powiedzieli mi: „Denis, nie potrzebujemy cię.” Straciłem pracę. Nie miałem nic, ani mieszkania, ani pieniędzy. Pomyślałem: „Rodzice są w Rosji, żona i córka mieszkają w Rosji, co mam robić w Kazachstanie?”. No i dlatego jestem w Rosji. W Polsce gdy wyjdziesz na ulicę, jak tutaj, w Lądku czy w Krakowie, widzę że outdoor to styl życia. Ludzie chodzą ubrani w kurtki z goretexu, z plecakami, w butach trekkingowych. W Kazachstanie to byłaby niezwykła sytuacja, tam ludzie wiedzą bardzo mało o alpinizmie.
Oczywiście, mam paru przyjaciół, którzy mnie szanują, piszą do mnie, ale to tak niewiele w porównaniu do Polski, do Włoch, do innych krajów, także do Rosji. Postanowiłem wyjechać z Kazachstanu. Jeśli jakiś człowiek wydobywa ropę z ziemi, to gdzie będzie pracował? W Polsce (gdzie nie ma ropy) czy w Norwegii (gdzie jest dużo ropy)? Oczywiście, że pojedzie do Norwegii. Więc zdecydowałem: w Kazachstanie moja kariera jest skończona. Byłem patriotą, zakochałem się w tym kraju, w ludziach, ale poczułem, że jestem sam i zdecydowałem, że coś muszę z tym zrobić. Postanowiłem pojechać do Rosji. Tam więcej ludzi interesuje się górami, jest lepsza współpraca z zachodnimi krajami.
Myślę, że masz w sobie coś z Jerzego Kukuczki, ponieważ kiedy on jechał w góry wysokie, zawsze była w tym jakaś nowość, coś odkrywczego – styl alpejski w Himalajach, nowa droga na ośmiotysięczniku czy zimowe wejście. Dlatego zastanawiam się, jaki będzie twój kolejny cel, być może już tej zimy…
Tej zimy chcę spróbować czegoś nowego dla mnie, ale to dość zwyczajna sprawa dla zachodnich wspinaczy: spróbuję wspinać się w Alpach na początku zimy. Będę przygotowywał się w październiku i listopadzie we Włoszech, w listopadzie i grudniu spróbuję zrobić parę wejść w Alpach, a później będę przygotowywał się do mojego wiosennego projektu. Nie chcę jechać tej zimy do Pakistanu, ponieważ jest tam zagrożenie terrorystyczne. Za bardzo się go boję, by ryzykować. Nie chcę, by terroryści przyszli do bazy i mnie zabili.
W Zakopanem, podczas Spotkań z Filmem Górskim, Simone Moro powiedział, że będzie próbował zachęcić cię do swojej wyprawy na Nanga Parbat. Pojechałbyś z nim?
Mówiono mi, że Simone to zadeklarował. Byłem przygotowany, by powiedzieć, że nie pojadę. Tydzień temu mieliśmy rozmowę i powiedziałem mu: „Jeśli postanowisz jechać, by zrobić wejście w Pakistanie, ja nie chcę tego robić”. Uszanował moją decyzję, rozumie mnie. Zasugerowałem mu, by zmienić cel – pojechać do Nepalu i spróbować wspiąć się zimą na Mount Everest bez tlenu. To także interesujący cel, ale Simone jest bardzo zaangażowany w projekt z Nanga Parbat. Nie chcę podzielić losu moich przyjaciół zabitych przez terrorystów w bazie pod Nanga Parbat (pod koniec czerwca zamachowcy zabili 11 osób – AK). Zamordowano trzech moich przyjaciół: Litwina Ernestasa i dwóch Ukraińców. Wolę zostać w domu.
Przygotowuję wiosenny projekt, ponieważ najbardziej lubię projekty, które zakładają styl alpejski, nową drogę, bez dodatkowego tlenu. Na Broad Peak, Manaslu, Cho Oyu i Lhotse wszedłem nowymi drogami. Więc chciałbym zrobić znowu coś takiego. Prawdopodobnie wybiorę się na Kangchendzöngę. To zależy jednak od wielu czynników. Na Kangchendzöndze już byłem, ale bardzo chciałbym spróbować wejścia w stylu alpejskim.
Zanim zostałeś alpinistą, byłeś aktorem. Czy w alpinizmie, w himalaizmie jest miejsce na sztukę?
Sztuka jest zawsze obecna w naszym życiu. Jeśli robisz coś nowego, coś w czym jest artyzm – to sztuka. Mam porównanie – na przykład wyobraź sobie malarza, który studiuje wiele lat, uczy się, jak malować martwą naturę, pejzaże, ale nagle przychodzi mu do głowy pewna idea i pod wpływem tej wizji robi coś nowego, coś czego nikt przed nim nie zrobił. To jest artyzm. Kiedy tworzysz sztukę, nie robisz tego po to, aby zarobić, tego nie da się wycenić. Wyobraź sobie aktora, muzyka. Oczywiście, grają w restauracjach, występują na scenie, aby dostać pensję, ale jeśli robisz coś nie tylko dla pieniędzy – to artyzm.
Ja zdobywałem doświadczenie przez dziesięć, dwadzieścia lat i potem naszła mnie myśl, jak zrobić nową, niebezpieczną drogę. I w pięć tygodni ją robię. To jak z artystą, który uczy się w szkole, zdobywa doświadczenie i maluje jeden, dwa obrazy, które zachwycą każdego. Malarz odwołuje się do prac Rafaela, Van Gogha. Kiedy ja robię nową drogę w stylu alpejskim, czerpię z doświadczeń innych ludzi, bo jestem członkiem społeczności. To nazywam artyzmem w alpinizmie.
Zacząłeś swoją karierę od udziału w dużych wojskowych ekspedycjach, ale wspinałeś się też solo. Gdzie tkwi klucz do sukcesu podczas wyprawy? W doborze zespołu, może w taktyce?
Był taki słynny francuski wspinacz Gaston Rébuffat. Pojechał na wyprawę na Annapurnę z Mauricem Herzogiem jako kierownikiem wyprawy. Gaston Rébuffat był częścią zespołu, bardzo mocny technicznie, niezwykle silny w skałach. Twierdził, że podstawą jego bezpieczeństwa są jego wysokie umiejętności techniczne.
To samo możemy powiedzieć o jakimkolwiek alpinistycznym projekcie. Musimy być solidnie przygotowani, musimy wszystko dobrze zorganizować. Ale by odnieść sukces, samo bezpieczeństwo nie wystarczy. Odnieść sukces to wejść na szczyt, a wejść na szczyt to coś więcej. Nie zależy tylko od przygotowań, zależy od wielu szczegółów, choćby od relacji w zespole, od wielu czynników, których nie jesteś w stanie kontrolować.
Chciałabym zapytać cię o wiosenne wydarzenia na Mount Evereście. Byłeś na wyprawie z Aleksiejem Bołotowem, a Simone Moro z Uelim Steckiem. Zastanawiam się, czemu nie wybraliście się tam razem. Tworzycie taki „dream team”, wiele razy jeździliście w dwójkowym zespole na wyprawy. Dlaczego nie pojechaliście razem na Everest?
Simone chciał zrobić trawers z Uelim Steckiem. Chcieli zrobić amerykańską drogę, potem zejść normalną drogą, pójść moją drogą na Lhotse i zrobić trawers, ale to robienie wariantów dróg, które już zrobiono. Ja chciałem zrobić coś zupełnie nowego, własnego - to tak jak zrobić zupełnie nowy kubek, a nie używać tego, który już istnieje. Simone nie zależało tak bardzo na nowej drodze, mnie bardzo – chciałem zrobić nową drogę na Evereście i dlatego wybrałem się tam z Aleksiejem Bołotowem.
Jaki był dla ciebie najtrudniejszy moment w górach? Kiedy myślałeś, że już po tobie? W swojej książce piszesz o ciężkich chwilach na Broad Peaku.
Rzeczywiście, na Broad Peaku było ciężko... Simone kiedyś zapytał: „Denis, gdybyś miał kilkoro dzieci, które kochałbyś bardziej – chłopca czy dziewczynkę?”. Wiadomo, że kocha się wszystkie swoje dzieci i tak też jest z górami, z drogami, z wejściami, które zrobiłem. Było wiele trudnych sytuacji w życiu, choć większość zdarzyła się nie w górach. A co do gór – to chyba lawina na Abay Peak.
Straciłem wszystko, byłem w obcym dla mnie wtedy kraju, w Kazachstanie, na początku mojej kariery, czułem że straciłem wszystko, że nie ma przede mną przyszłości. Kiedy poczułem, że straciłem przyszłość, był to najgorszy moment w życiu. Były też inne, nie tak złe sytuacje, na przykład na Cho Oyu, kiedy z Borysem uświadomiliśmy sobie, że umrzemy, nie było innej możliwości. Byliśmy na to przygotowani, myślałem, że nie ma dla nas przyszłości, że musimy umrzeć. Próbowaliśmy schodzić, to jednak nie była najgorsza sytuacja. Zdecydowaliśmy się zapłacić najwyższą cenę za nasz cel, za nasze marzenie, mieliśmy umrzeć za nasze marzenie, tak zdecydowaliśmy.
Myślisz czasem o alpinistycznej emeryturze?
Właściwie to o tym nie myślałem. Jestem zbyt skupiony na moich górskich projektach. Jestem chory na góry. Może to źle. Myślę o tym, by pisać, ale właściwie to robię, piszę artykuły, teraz wydałem książkę. Byłem też trenerem dobrego zespołu młodych wspinaczy...Żyję teraz i tutaj, patrząc ci w oczy.
Denis, dziękuję, że poświęciłeś mi swój czas.
Dziękuję ci także.
DENIS URUBKO jest współautorem pierwszych zimowych wejść na Makalu i Gasherbrum II. Bez użycia butli z tlenem skompletował Koronę Himalajów i Karakorum. Tytuł Śnieżnej Pantery, przyznawany zdobywcom pięciu siedmiotysięczników położonych na terenie byłego ZSRR, zdobył w 42 dni. Na Broad Peak, Manaslu i Cho Oyu wszedł nowymi drogami.
(em)
Źródło: zakopanedlaciebie.pl